Opowieści z plaży.
Transkrypcja odcinka poniżej:
Raz, dwa, nagranie z kredy, bez odsłuchu. Nie pamiętam sam ile lat gram już bez odsłuchu. Myślę, że dziesięć albo więcej.
No i zresztą jadę wszystko lewelatorem w nadziei, że coś z tego będzie. Możliwe, że coś z tego będzie, różnie bywa. Czasy, kiedy grałem z odsłuchem, to była pierwsza seria Ciaduch z Lasu.
Jeszcze w kapoku, kiedy wychodziliśmy i ja rzeczywiście ściskając kluczowo tego zooma w trzeszczącej obudowie miałem na uchu słuchawkę, żeby z grubsza ogarniać, co się dzieje, kogo łapię. Czasem bywało nas tam bardzo dużo. Na dziadach potrafiło być nas pięciu, nawet sześciu.
To dawne dzieje. Teraz już trudno by nam było się spotkać w takim gronie. Wszyscy są dorośli, mają dzieci, z wyjątkiem jednego z braci S. A teraz jestem w Grecji, ale pierwszy raz na Krecie.
Do tej pory zawsze bywaliśmy na kontynencie. Grecja, ta wizyta na Krecie jest też dla mnie w pewien sposób powrotem. Nie tak, jak była nim wizyta w Sztokholmie, w Szwecji.
Bo ze Szwecją jestem związany dużo mocniej. Do Szwecji jeździłem całe życie praktycznie. Moja pierwsza wizyta zagraniczna, kiedy miałem sześć lat, to była właśnie Szwecja.
I bywałem tam regularnie. I tak naprawdę dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, jak ważnym elementem mojej tożsamości, tego kim jestem, kim się stałem przez te wszystkie lata dorastania i dorosłości było właśnie to, że regularnie bywałem w Szwecji. Z Grecją przyjaźnimy się od bardzo dawna.
Naprawdę. Pierwszy raz pojechałem do Grecji w 1996 roku, czyli niedługo będzie 30 lat. 30 lat to jest obiektywnie w pojedynczym, osobniczym życiu bardzo długo. To potrafi być prawie połowa życia dla niektórych z nas. I wtedy do Grecji pojechałem od razu do pracy. Gówniarz osiemnastoletni, który ledwo co odebrał licencję przewodnika turystycznego.
Wsadzili mnie w autokar i powiedzieli tu pojedziesz, kierowca na drogę, nie, do Parali, na Rivierze olimpijskiej. Pyk, dwa dni jazdy, ciągiem dzień, noc, dwóch kierowców na zmianach przez Słowację, Bułgarię, Rumunię, Węgry, niekoniecznie w tej kolejności do Grecji. Zaliczyłem tego pierwszego roku tylko dwa takie przejazdy, więc w sumie spędziłem w tej Grecji może z miesiąc. Ale już w następnym roku wysłali mnie samolotem do Salonik i zostałem przez większą część sezonu. To było ciekawe doświadczenie. Skończyłem trzecią klasę liceum i siedziałem ciągiem bitym przez dziesięć tygodni.
Spóźniłem się trochę w czwartej klasie. Przyjechałem do szkoły metrem ubrany w biały sweterek, opalony w sposób naprawdę niegodny i z uśmiechem powiedziałem Przepraszam Pani Profesor do wychowawczyni, ale chory byłem. Spojrzała na mnie i nic nie powiedziała, no bo co można powiedzieć w takiej sytuacji.
Wracam do Grecji z przyjemnością. Wiele rzeczy się nie zmieniło. Na przykład nasza rezydentka nie umie mówić po grecku. Nie rzucę kamieniem, bo ja też nie umiałem mówić po grecku. Byłem w stanie tam wydobyć z siebie te trzydzieści pięćdziesiąt słów po tym pobycie. Wiadomo, ale każdy średnio bystry turysta byłby w stanie wydobyć z siebie jakieś słowa.
Za to recepcjonista miał naprawdę świetną sztuczną dłoń. Aż mi się od razu przypomniał Dr No, no i Chan, oczywiście. Taka mała odpłata losu za to, że staliśmy godzinę na Okęciu, bo, cytuję, „na lotnisku w Chani jest zbyt duży ruch i musimy czekać na przelot”. Oczywiście potem w Chani okazało się, że prócz nas wylądował jeszcze tylko jeden samolot. Pewnie chodziło o co innego. Gdy startowaliśmy do Polski opóźnili nas tylko o dziesięć minut (dodatkowo, bo już mieliśmy 30 opóźnienia, bo samolot przyleciał z poślizgiem). Staliśmy na początku pasa startowego i czekaliśmy, bo na sąsiednim akurat siadały myśliwce…
Nie wiem czy słyszycie, ale z jednej strony, z lewej mam teraz szum fal Morza Śródziemnego. A jeżeli przejdę trochę dalej po plaży, w poprzek plaży tak prosto i stanę pod takimi krzakami, kompletnie nie wiem jakich zarośli, ale to są bardziej chyba drzewa niż krzewy, bo są duże, to jest niewykluczone, że usłyszycie jak hałasują cykady. Nie usłyszycie, bo właśnie przestały.
Cholery jedne. Bardzo lubię cykady. Zawsze kiedy bywamy w okolicach Morza Śródziemnego, czy to właśnie w Grecji, czy w Rzymie, lubię je szczególnie dlatego, że cykady teraz hałasujące takimi rytmicznymi krzykami przypominają mi dom. U nas w domu wieczorami, a i od ranka, słychać w ten sposób jeżyki. Jeżyki, które trzeci rok wyprowadzają lęk z budek zawieszonych u nas na frontowej ścianie domu pod okapem. Latają i to jest wieczny, nieprzerwany jazgot od świtu do zmierzchu, bo ptaki te nie siadają, nie lądują. One cały czas latają, a jak latają to drą ryja. Słuchajcie, każdy z Was gdyby latał 24 na 7 to by dał ryja, bo nie jest to jakaś szczególnie duża rozrywka. Nie wiem, może dla jeżyków jest duża, bo gdyby nie to nie robiłyby tego.
Wróciliśmy do Grecji, mówię my, dlatego że przyjechaliśmy całą czwórką. Ala ja i dzieciaki. Poprzednio całą czwórką w Grecji byliśmy 9 lat temu. To kawał czasu. Wtedy byliśmy właśnie na kontynencie. To był fajny, ważny wyjazd, dlatego że dla Młodego był to w ogóle pierwszy wyjazd za granicę, pierwszy lot samolotem. Dużo się działo, ale był to też wyjazd znaczący dla nas jako rodziny, bo właśnie tam wtedy podjęliśmy decyzję, że kupimy dom, w którym teraz mieszkamy. Decyzja o kupieniu domu 10 lat temu nie była wcale łatwiejsza niż teraz. Może nieznacznie, ale to nie tak, że po prostu siedzieliśmy no dobra, to wyjmiemy sobie hajs z kieszeni i weźmiemy chałupę.
Nie, nie. Te dni leżenia nad basenem, patrzenia się w morze i jedzenia lodów z All Inclusive, picia wina, piwa i oranżady były takim czasem, kiedy mogliśmy oderwać się od wszystkiego. Miałem o tym odcinek kiedyś, też zresztą nagrywany nad morzem, o tym, że urlop jest przestrzenią liminalną. Jest. Urlop jest przejściem, fazą pomiędzy tym, co robiliśmy dotąd w tym roku, a tym, co będziemy robili przez resztę roku. A przynajmniej wiele osób tak go postrzega. Rozmawiałem ostatnio ze znajomą i ona powiedziała no wiesz, w tym roku urlop już był, nie ma na co czekać. To nie jest dobre podejście. Trzeba trochę jednak dbać o swoje samopoczucie.
Ja na przykład w tym roku zrobiłem sobie tydzień wolnego i przez ten tydzień nie robiłem nic. Dobra, no tam trochę strzygłem żywopłot, ale oprócz tego większą część czasów spędziłem siedząc przy komputerze i grając w Blooda jedynkę, a mam taki pełny wypas, bo mam One Unit Whole Blood, czyli wszystkie podstawowe cztery epizody, plus piąty epizod, który jest strasznie przepowerowany i tam rzeczywiście na każdym etapie walczy się z bossami epizodów, a nie leveli. I do tego mam jeszcze Cryptic Passage, czyli jakby szósty epizod. Pocisnąłem całość, byłem bardzo zadowolony. Przyznam szczerze, że nawet w dużej mierze nie pamiętałem przynajmniej jednej trzeciej tych leveli, które przechodziłem. Zagrywałem się w Blooda jak szalony, ale to było 25 lat temu. Potem czasem do niego wracałem, pyknąłem sobie pierwszy, drugi level. Czasem sobie wgrałem save’a z zamarzniętej posiadłości, ale tak naprawdę nie pamiętam kiedy ostatnio przechodziłem całość. Zrobiłem to. Było naprawdę super. Tydzień oderwania się od absolutnie wszystkiego. Po prostu ja i gra.
Oczywiście w międzyczasie gotowałem obiady, trochę strzygłem żywopłot. Próbowaliśmy przywrócić trawnik do stanu używalności. Co nam się udało jest w bardzo prosty sposób. Nie ma w tym tajemnicy. Trzeba wysypać ziemię, posiać na niej trawę, następnie na wierzch znów wysypać ziemię i podlewać co wieczór. To niedużo. Na przykład trudniej jest zrobić angielski trawnik, gdzie siejesz trawnik, a następnie strzyżesz codziennie przez 100 lat.
I to był pierwszy urlop, bo był taki plan, żeby zrobić sobie dwutygodniowy, ale różne rzeczy wyszły. Młody zdawał do szkoły średniej. Młoda miała Mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce i tak się jakoś to rozkładało, czekaliśmy, odkładaliśmy sprawy. I na ten drugi tydzień mojego urlopu nie udało nam się nic zaplanować. I Ala mówi, słuchaj, możemy sobie polecieć do Grecji, no ale za tydzień. Więc ja napisałem do mojego team leadera, w sensie szefa zespołu i powiedziałem, jaka jest sytuacja. On powiedział, dobra, nie ma sprawy. I rozdzieliliśmy mój dwutygodniowy urlop na dwa osobne tygodnie. W środku poszedłem do roboty.
Przyszedłem w poniedziałek. Akurat się okazało, że połowy zespołu nie ma, że będzie release, że są rzeczy do zrobienia, ale one nie są w zasadzie na szybko, bo one są na wrzesień. Ale owner też idzie na urlop wtedy, kiedy ja znowu chciałem. Więc przez te pięć dni pyknąłem jedną bardzo dużą rzecz. Wszystko zrobiłem, wystawiłem do sprawdzenia. Wszyscy byli zadowoleni. I w piątek o 15 napisałem, dziękuję, widzimy się w poniedziałek za tydzień. I wylogowałem się znowu do urlopu. Trzeba, jeżeli ma się taką możliwość, korzystać z tego.
Jeszcze mało tego. Jeszcze będziemy chcieli na weekend wyskoczyć gdzieś na trzy dni, chociaż na chwilę nad wodę pogapić się na jakieś jezioro na Mazurach albo może na Bałtyk. Lubimy się z Bałtykiem. Jeździliśmy nad Bałtyk wiele razy z dziećmi. Młoda się tam nauczyła surfować i robić inne rzeczy. Ale Bałtyk jest morzem zimnym. Kiedy porównuję wchodzenie do Bałtyku z wchodzeniem do Morza Śródziemnego, to jakby nie będziecie zaskoczeni, kiedy powiem, że Morze Śródziemne wygrywa w cuglach, jeśli chodzi o tę konkurencję.
Natomiast powrót do Grecji po dziewięciu latach. Bardzo dobrze mi szedł. Znowu idę ulicą i widzę tą dziwną, inną cyrylicę, chociaż to nie ta cyrylica jest inna. To ta słowiańska cyrylica jest taka jakaś inna. Po prostu do niej jesteśmy bardziej przyzwyczajeni. I Grecja zmieniła się przez te wszystkie lata. Jest inna niż dziewięć lat temu, ale przede wszystkim jest inna niż te trzydzieści lat temu. Wiadomo, że zmiany zachodzą. Inaczej wygląda obsługa, ale w końcu jesteśmy w Unii Europejskiej. Chciałem powiedzieć chłopakowi za barem, który mi nalewa wino, że dziękuję po grecku, ale on nie zrozumiał. Ale jak miał zrozumieć, jak nazywa się Kumal i pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej, prawdopodobnie z Indonezji. A to tak jak u nas. Serwis sprzątający pochodzi z Indii. To są naturalne zmiany.
Wszystko się kręci inaczej. Grecja jest, mam wrażenie, dużo mniej progresywna niż północ Europy. Tu na przykład wszyscy nadal palą hotelu.
Już nie w pomieszczeniach oczywiście, ale przy basenie stoi popielniczka na każdym stoliku i każda jest pełna. Nikt się tym kompletnie nie przejmuje. Ich kultura drogowa nie zmieniła się ani trochę.
Jeżdżą dziko, ostro i jedyni ludzie, którzy mają spłuczki, to nadal są obcokrajowcy. Bo Grecy zawsze jakoś sobie tam z ucieczką przed kolizją radzą. A sam kraj jest taki, jaki i był.
Trochę taki cały czas w budowie. Na przykład naprzeciwko naszego hotelu budują, nie wiem co, być może parking podziemny, ale być może nad tym stanie hotel. Taki trochę dziki, bo wszędzie rosną krzewy, krzaki, palmy.
Wygląda to tak, jakby nikt kompletnie się tym nie zajmował, ale jeszcze nie wyzdychało, więc to znaczy, że ktoś musi to przynajmniej podlewać. Jest mnóstwo kotów. Kiedy dzieciaki wyszły na spacer, to młoda naliczyła 14. W tym 7 udało się pogłaskać. No i potem jeszcze trafił się Bąbel, który był takim mniej więcej półtoramiesięcznym kociakiem. Bąbel, bo ona nazywa wszystko, koty, odkurzacze automatyczne i inne rzeczy. I myślę, że bardzo chętnie zabrałaby tego kociaka ze sobą, gdyby nie to, że przewiezienie kota przez tyle granic samolotem to jest absolutnie niedopuszczalna ilość rzeczy do zrobienia, więc miała świadomość tego, że nie ma o czym nawet z nami rozmawiać w tej kwestii.
Czy czuję się sentymentalnie? Tak, czuję się sentymentalnie. Wracając po 30 latach do kraju, w którym spędziłem trochę czasu pracując jako gówniarz, bo miałem wtedy 18 lat, to byłem gówniarzem. Młoda teraz ma 18 lat. Kończy za 2 czy 3 tygodnie. Czuję się tu trochę jak u siebie. Jasne, że inaczej wygląda Grecja od kuchni.
Inaczej wygląda to, kiedy siedzi się w biurze turystycznym. Inaczej wygląda to, kiedy mieszka się na czwartym piętrze pensjonatu i musisz pertraktować z właścicielką co i kiedy posprzątać, bo przylatują turyści. Inaczej widzi się lotnisko, kiedy siedzisz na nim 2 godziny czekając na opóźniony samolot.
A inaczej wygląda to z wnętrza hotelu, w którym po prostu siedzisz, gapisz się na morze, trzymasz na kolanach notatnik, w którym skrobiesz jakąś naprawdę gównianą grafikę do nowego zina i nie przejmujesz się niczym. Ale kraj jest ten sam. I wojskowe myśliwce ponaddźwiękowe latają na kreteńskim wybrzeżem z bazy w Zatoce Souda tak samo, jak 30 lat temu latały na Pierią naddźwiękowe myśliwce z bazy NATO w Larysie. Jest to ta sama Grecja, pełna półuschłych drzewek, których gatunku nie jestem w stanie nawet rozpoznać. Pełna skał, fal i całej reszty. Pozwólcie, że powiem, że te skały tutaj to są naprawdę okropne. To nie jest granitowy szkier z północy, gdzie na fiordach są wystające z wody takie gładkie, czarne, twarde skały, na których można się poślizgnąć, bo są mokre. To są porowate, wapienne skały pokryte glonami. Ostre jak jasna cholera, bo woda, deszcz i wiatr wypłukują różne frakcje w różnym rytmie i to wszystko wygląda bardziej jak pumeks niż jak prawdziwa skała.
A jednak jest przyjemnie i trzeba czasem, nawet jak ma się dobrą robotę i człowiek jest ustawiony i udaje mu się odsunąć trochę nawyk myśli o tym, co będzie, bo w końcu za chwilę będzie miał 50 lat i będzie się martwił różnymi innymi rzeczami. Ale czasem dobrze jest wrócić do czegoś, co się zna. Czasem dobrze jest wpaść w miejsce, w którym się było i w którym człowiekowi było przyjemnie. Nawet jeżeli to jest tylko ten sam kraj. Kraje mają to do siebie, że w dużej mierze mają pewną charakterystykę. Grecja turystyczna zawsze od dziesiątek lat jest Grecją turystyczną. Tu się nic nie zmienia.
Po prostu w każdym hotelu jest teraz wi-fi, a ludzie mają telefony komórkowe. To wszystko. Poza tym jest tutaj tak jak było i czuję się tutaj jakbym wrócił nie do domu, ale jakbym wrócił do miejsca, które z przyjemnością odwiedzałem, które z przyjemnością mnie gościło i z przyjemnością również widzimy się z Grecją kolejny raz teraz. Może nie ostatni, ale jest jeszcze tyle miejsc, do których chciałbym wrócić, że muszę sobie dawkować tę przyjemność. Natomiast jeżeli będziecie mieli okazję pojechać w roku na więcej niż jeden urlop, w końcu większość z nas pracująca na umowę o pracę powinna mieć te dwadzieścia parę dni. Nigdy nie pamiętam ile.
Stąd to nie jest ważne. Dzielcie sobie urlop. Mówią, że żeby wypocząć to trzeba trzy tygodnie. Tydzień, żeby się odmulić. Tydzień, żeby wypocząć i tydzień, żeby psychicznie przygotować się na orkę. To nieprawda. Trzeba jeździć często w różne fajne miejsca. Nawet trzy dni spędzone na gapieniu się na wodę i nie robieniu niczego oprócz czytania przedwojennej amerykańskiej prozy skautowskiej to są trzy dni wygrane, dzięki którym Wasze ciało i umysł odżywają. A wy nie macie ochoty wyjść patrząc na ekran komputera albo na stacyjkę od sztaplarki, którą musicie znowu przekręcić. Świat jest dużo przyjemniejszy, kiedy spędza się odpowiednią ilość czasów w przestrzeni liminalnej.
Czego sobie i Wam życzę. Pozdrawiam.
Godaj.